Minimalizm… Moja przygoda z minimalizmem zaczęła się jakieś ponad 3 lata temu, kiedy to przechadzając się po Empiku, trafiła mi w ręce lektura Leo Babauty “Książeczka minimalisty. Prosty przewodnik szczęśliwego człowieka”. Zwykła cienka książeczka z niebieską okładką, która jeszcze przez długi czas nie dawała mi spokoju.
Ciągłe powracające pytanie “Czy lubisz ten przedmiot i czy regularnie z niego korzystasz?” skłoniło mnie do przemyśleń nad sensem wszystkich rzeczy, które posiadam.
Szafa zapchana ubraniami, w których w 80 % wcale nie wyglądam tak dobrze (i nie czuję się tak dobrze). [EDIT: Tutaj znajdziesz moją Declutter Listę do pobrania, która pomoże Ci ogarnąć ubrania i nie tylko]. Ubrania kiepskiej jakości, albo niepasujące rozmiarem… bo przecież kiedyś się przerobi, prawda? Już nie mówiąc, że to wszystko do siebie kompletnie nie pasowało i strasznie długo zajmowało szykowanie się, a efekt wcale nie powalał.
Mieszkanie? Podobnie. Też bez rewelacji, milion gratów, stare notatki ze szkoły (przecież się przyda, na pewno). I te wszystkie PRZYDASIE, bo szkoda wyrzucić. Pamiątki z czasów, których tak naprawdę nie chcemy pamiętać.
Moją ulubioną rzeczą, którą koniecznie musiałam uporządkować, były miliony notesów, a we wszystkich moje notatki. Kiedy przyszło mi coś znaleźć, musiałam szukać w wielu miejscach – czasem się znalazło, czasem nie. Kocham miłością bezgraniczną przemysł papierniczy i każdy nowy notes mógł być nowym pamiętnikiem. To było takie zgubne i brak było w tym jakiejkolwiek konsekwencji. Kiedy dowiedziałam się o minimalizmie, jasnym się stało, że notes musi być JEDEN. I po trudach i mozołach przepisywania, tak się stało i jest do dziś. Czy było warto? Najbardziej na świecie.
Minimalizm – co dobrego możesz wynieść dla siebie z jego filozofii?
Wolność od przytłaczającego nadmiaru przedmiotów
Otwórz sobie szafę i wszystkie szafki na cały dzień, a zaraz zrozumiesz, jak męczące jest przeładowanie przedmiotami. One jakby atakują, wysysają energię, skupiają na sobie uwagę,więc nie masz siły już na nic innego, jesteś zmęczona.
Łatwość wyboru.
Łatwiej, bo zostawiasz sobie tylko te rzeczy, które lubisz, albo z których korzystasz. Ulubione ubrania zaczynają do siebie pasować, a nakrycie stołu zaczyna nabierać niepowtarzalnego charakteru (Twojego!).
Większe zadowolenie z życia.
Jak nie być bardziej zadowolonym, gdy otaczasz się ukochanymi przedmiotami? Wszystko jest piękne, nawet picie herbaty o poranku w ulubionym kubku.
Mniej pokus.
Nie tak łatwo dasz się zakupowemu szaleństwu, gdy zadasz sobie w sklepie pytanie, czy ten przedmiot jest na tyle wyjątkowy pod każdym względem, by dołączyć do Twojego życia? Czy na tyle bliski sercu, by był używany i nie poszedł w zapomnienie po zaspokojeniu zachcianki? I w końcu dojdziesz do wniosku, że ukochanego kubka nie zamienisz na żaden inny.
Czy mężczyznom jest łatwiej zostać minimalistami?
TAK. Mężczyźni mają w temacie minimalizmu naturalną łatwość, bo od zawsze w szafce leży tylko kilka t-shirtów, kilka par spodni, jeden pasek, ze 4 pary butów (sandałki na lato, adidasy, buty zimowe i klapki po domu), zaś u kobiet przygoda z wyliczaniem dopiero się zaczyna. 20 par butów (o ile tylko), bluzko, bluzeczki, topy, t-shirty, sukienki, spódnice, rajstopy i milion innych ciuszków, które mnożą się tylko, gdy przyjdzie do ważnego wyjścia.
Dlatego o tyle prościej też mianować się mężczyźnie minimalistą, bo nie musi się stroić i malować.
Ale drogie Panie, mimo iż przed nami trudniejsza droga, jest to tak samo wykonalne i warte każdego wysiłku!
Jak minimalizm wygląda u mnie? – inspiracje z mojej kolekcji

- Miedziana taca. Designerska, chociaż podniszczona, fajnie komponuje się z czarnymi salaterkami Arcoroca. Zdobycz na starociach na giełdzie w Słomczynie.
- Czarna zastawa stołowa Arcoroc. Francuska, produkowana w latach 60. Niesamowicie wytrzymałe szkło, przez które można spoglądać na słońce, jak przez maskę do spawania 🙂 Większość z kolekcji kupiona za 50 zł w sklepie ze starociami.
- Błękitna chusta chirurgiczna, jako serwetki na stół. Oczywiście nieużywane, zresztą i tak nikt się nigdy nie zorientował.
- Podstawka pod szklankę. Platerowana, czyli pokrywana srebrem. Kupiona w ciucholadzie za grosze.
- Posrebrzana łyżeczka. Trochę wykwintności przywiezione ze Słomczyna.
- Zielona mini miseczka z ceramiki. Służy jako świecznik. No-name. Nie pamiętam, czy giełda czy ciucholand.
- Cukiernica (u dołu). Poniżej 5 zł na giełdzie.
- Turkusowy wazonik (u góry). Prawdopodobnie IKEA. Kupiony na giełdzie chyba za 2 zł.
- Kobaltowy wazon. Pamiątka po babci, którą bawiłam się nim będąc dzieckiem. Ma wartość sentymentalną i przepięknie prześwieca przez niego światło. Niewiadome pochodzenie.
- Ceramiczno-bambusowy pojemnik. Kupiony na przecenie w Pepco, w ulubionym turkusowym kolorze.
Zapraszam do komentowania.
Jakie są Wasze ukochane przedmioty?
PS. Śledź mnie na Instagramie – tam dodaję najwięcej aktualnych treści.